poniedziałek, 9 sierpnia 2010
Pies z powyłamywanymi nogami
Bardzo trudno jest szybko wypowiedzieć takie zdanie, a jeszcze trudniej jest poruszać się na połamanych łapach. Żeby w lesie znaleźć coś do jedzenia na przykład. Pokonuje się kilka metrów i upada. Ból jest potworny, ale nie ma sensu wyć, bo i tak nikt nie usłyszy. Można położyć się na mchu i umrzeć, albo doczołgać się do leśnej drogi, po której jeżdżą czasem samochody. Na drodze ma się znowu dwie możliwości: samochód zmiażdży psie bezwładne ciało, albo wydarzy się cud i z auta wychyli się osoba obdarzona sercem (rzadko spotykany organ!) i nakarmi, napoi... przygarnie?!
Nikt nie liczy psów porzuconych na śmierć w lasach i nie wiadomo, na ile z nich Opatrzność spojrzy łaskawym okiem i ześle im w (ostatnim zwykle) momencie taką osobę jak Paulina.
Bono miał to niewiarygodne szczęście i żyje. Jego wybawicielka (sama zapsiona, oczywiście) przez kilka tygodni szukała bezskutecznie miejsca, które przyjęłoby wycieńczonego psa. Latem równie dobrze można sobie szukać zgubionej igły w trawie. Przytuliska, hoteliki są zapchane po dachy, fundacjom nie starcza pieniędzy na utrzymanie zwierząt. Można oczywiście zawieźć psa do schroniska. Należy przy tym zdecydować, czy lepsza jest śmierć z głodu w lesie czy od ran szarpanych, które "otrzyma" pies w kojcu od towarzyszy walczących o powietrze i jedzenie. Paulina trafiła w końcu do Ori. Ori pomyślała (no, przesada z tym myśleniem), podumała: pieniędzy brakuje, podopiecznych wielu, nie dam rady! i powiedziała: Przywoź go.
Bono przyjechał więc do psiego hoteliku, do Doriana, Weny, Neli i Arionka.
Był śmiertelnie przerazony. Połamane przednie łapy już się pozrastały, na zdjęciach widać nieforemne guzy.
Przypuszczalnie przy stawianiu kroków nadal bardzo cierpi.
Kiedy Bono odpocznie, zostanie zbadany, konieczne będzie prześwietlenie łap.
Jego wielką, mroczną urodę widać na zdjęciach. Bezdenny smutek także. I przeogromny lęk.
Ori, która niejeden taki smutek widziała, wie, że po kilku tygodniach spędzonych w hoteliku pod opieką Małgosi i Marka, w towarzystwie małej Neli na przykład, która od razu zgłosiła się do pocieszania przystojnego kolegi, w oczach Bono smutek przygaśnie. Zacznie się uśmiechać najpiękniejszym psim uśmiechem jak Tymoteusz, Pucuś, Dorian. A wtedy znajdzie SWÓJ WYMARZONY BEZPIECZNY DOM!
Tymczasem Bono, Dorian, Wena, mała Nela i Arionek, Pucuś i Tunia bardzo proszą o wsparcie.
W kolejce do Domu Tymianka czekają kolejne porzucone psy i Ori ku własnej rozpaczy nie jest w stanie już ich przyjąć, dopóki dotychczasowi Podopieczni nie znajdą domów, albo Ori nie zacznie napadać na bezbronne bogate strauszki. Tylko skąd wziąć w naszym kraju bogate staruszki?
"Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni" głosi jedna z najpopularniejszych letnich piosenek.
Podopieczni Domu Tymianka nie wyjechali!
poniedziałek, 2 sierpnia 2010
Rodzina, rodzina...
Rodzina, rodzina, rodzina, ach, rodzina!
Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest,
lecz kiedy jej ni ma, samotnyś jak pies!
Tak śpiewali niegdyś Starsi Panowie, w ostatnim wersie nie biorąc pod uwagę domu Tymianka, w którym akurat samotność nikomu nie zagraża.
Sprytne Torciki wybrały sobie rodzinę obfitującą w ciotki i matki zastępcze spragnione opiekowania się, pilnowania, wylizywania futerek. Melisa bardzo ceni pomoc rodzinną i najchętniej dzieli się obowiązkami z Fafką: kiedy jedna matka karmi dzieci, druga je myje albo po prostu trąca nosem dla lepszego trawienia.
Torciki są zachwycone i przepaskudnie przez zastęp matkociotkobabek rozpieszczone.
Na szczęście, jest jeszcze przytomny ojciec, który niegrzecznego malucha potrafi karcąco pacnąć łapą.
niedziela, 1 sierpnia 2010
Sierpień...
Jest coś w świetlistym powietrzu sierpnia, w mokrej porannej świeżości, w zapachu oranej ziemi, w kolorach wczesnych jabłek, w krzykliwych tonach dalii i cynii, co sprawia, że sierpień jest najpiękniejszym polskim miesiącem. Tak przynajmniej twierdzą autorytety: Jarosław Iwaszkiewicz (wielki poeta, acz nieżyjący) i Ori (poetka marna, ale kto wie, może się wyrobi).
Sierpniowe bogactwo stodół, słodycz sadów i hojność Matki Ziemi sławiono w niezliczonych pieśniach, wierszach (a nawet w fotymiankach). Ori też miała przez lata zaprzyjaźnioną stodołę, która sypała bogactwem istot do karmienia i przygarniania. I nadszedł pierwszy sierpień, kiedy nie trzeba biegać z ciężkim koszykiem przez łąki. Bo wszystkie koty zabrane do domu Tymianka (a kilka starszych umarło), chora Fetka przepycha się z Nuką na kuchennej kanapie, łańcuchowy Kuba w nowym wspaniałym domu...
A Ori ma surowy zakaz łażenia po cudzych stodołach wydany przez Pana Tymianka. Pan Tymianka bowiem orzekł (tak mocno orzekł, jakby pieczęć przykładał), że w domu Tymianka mieszka wystarczająca ilość zwierząt i on na kolejnego psa ani kota nie zgodzi się i koniec ("Przeplute, przetarte" - mówiły kiedyś małe dziewczynki, co oznaczało nienaruszalność wypowiedzi).
Dzisiaj pojechał na pogrzeb osoby z dalszej rodziny. Wieczorem zadzwonił do Ori. Na pytanie, jak się czuje owdowiała ciocia, odparł, że zdecydowała się przenieść do miasta.
- A co będzie z psami? - zapytała przytomnie Ori.
- Nie martw się, kochanie, spróbujemy znaleźć im dom, a jeśli się nie uda, to my się nimi zaopiekujemy.
Przeplute, przetarte!
P.S. Na zdjęciach stodolana młodość Puszka i Malwinki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)