niedziela, 28 marca 2010

Poznajcie Pucusia!




















































































































































































































To jest Pucuś.
A z Pucusiem było tak: kiedy Ori na początku marca odwoziła Tymoteusza do Serocka, na stacji benzynowej w tym miasteczku swym iście sokolim wzrokiem wyłowiła młodziutkiego, bezradnego czarnego psa, który ufnie zbliżył się do człekokształta myjącego samochód i został przez niego oblany lodowatą wodą z węża. Ori wypadła natychmiast z samochodu, ale pies po prostu rozpłynął się w zadymce śnieżnej.
Tymoteusz został szczęśliwie ulokowany w hoteliku, a Ori nie mogła zapomnieć tamtego bezradnego pyszczka. Zła i leniwa strona jej natury podsyłała myśli tego rodzaju: "Zapomnij o nim, to tak daleko, pojedziesz i go na pewno nie znajdziesz, jest tyle bezdomnych psów na świecie, zaraz spotkasz następnego, nie dasz rady utrzymać drugiego psa w hoteliku, zresztą u Magdy nie ma miejsca, a do domu go nie weźmiesz, bo Snupi go pożre z zazdrości!" Ori cierpliwie słuchała tych bredni, zaczęła się jednak powoli odgryzać:"To nie jest bezimienny pies, tylko Pucuś!
I na pewno go znajdę, bo się uparłam i już!"
A ponieważ w Ori niekiedy odzywają się duchy góralskich przodków, jej upór doprowadził do tego, że wczoraj w towarzystwie dwójki doświadczonych wolontariuszy Vivy, Magdy i Pawła, wyruszyła "odławiać" Pucusia.
Pucuś spał na chodniku przed sklepem w centrum miasta. Pierwszy dostrzegł go Paweł. Pucuś leżał nieruchomo, trudno było odgadnąć, czy śpi, czy już umarł z głodu. Ori - naprawdę z duszą na ramieniu - przykucnęła obok psa i podsunęła mu pod nos parówkę. Pucuś otworzył oczy, zjadł parówkę i polizał Ori w rękę. Szczęście!
Magda i Paweł założyli Pucusiowi delikatnie obrożę i smycz.
- Zabieracie go do schroniska? - ucieszył się niezupełnie uzębiony człekokształt, który stał sobie przed sklepem i rozrywał się w ten sposób w sobotnie popołudnie.
- Zabieramy go do domu - warknęła Ori.
-Ooo! - wyraził podziw człekokształt - To bardzo ładny pies! Ale po co pani parówkę mu daje?
Są kurze korpusy po 80 groszy, a nie parówkę psu dawać! - pouczył Ori i dodał elegancko:
- Ale ja przepraszam!
Pucuś poszedł grzecznie do samochodu. Zjadł kolejne parówki i wpatrywał się w trójkę dziwnych, głaszczących go ludzi przeraźliwie smutnym i pozbawionym nadziei wzrokiem. Ori przypomniała sobie, jak bezdomny Tymoteusz łasił się do niej, jak prosił i jak ją wprost uwodził. Pucuś tylko patrzył. Zawahał się przed wejściem do samochodu, zachęcony kolejną parówką wszedł jednak i przytulił się do Magdy. Ori głaskała go po mięciutkim, takim "świeżo opierzonym" łebku.
Pucuś wysiadł przed hotelikiem znacznie już dzielniejszy i z podniesionymi uszami. Kiedy za bramę wypadły domowe suki, natychmiast zaczął się z nimi bawić. Bardzo przestraszył się szczekania pozostałych psów - a zdaje sie, że prym wiódł tu Tymoteusz - i schronił się do kojca.
I na tym kończy się historia beznadziejnie smutnego, zewsząd przepędzanego bezdomnego psa, a zaczyna się historia Pucusia, który w troskliwych rękach Magdy i Darka, a pod skrzydłami Domu Tymianka, będzie czekał na kogoś, kto go pokocha tak mocno jak Ori, ale kto będzie mógł mu ofiarować także ciepły i pełen miłości dom.
Dom Tymianka doczekał się - ho, ho, w ciągu jednego miesiąca! - już drugiego psiego podopiecznego i bez Waszej pomocy nie da sobie rady. Bardzo, bardzo prosimy, szczególnie w imieniu Tymoteusza i Pucusia - koszt hoteliku dla każdego z nich to 400 zł miesięcznie - o pomoc finansową. Każda najmniejsza suma wpłacona na konto Fundacji - numer i pozostałe dane umieszczone są na pasku bocznym - jest bezcenna!
Nie wszyscy wiedzą, bo i skąd, że pieniądze z 1 procenta docierają do fundacji dopiero we WRZEŚNIU. A strach pomyśleć, ile psów do tego czasu upatrzy sobie sprytnie Ori za swą wybawicielkę;-) (Ori przy okazji apeluje do bezdomnych zwierząt, aby chwilowo udomowiały się w innych miejscach).
Tymek i Pucuś czekają...


















piątek, 26 marca 2010

Skrzaci pies wśród zeschłych liści





































































To już ostatnie chwile, gdy przyroda zachowuje przedwiosenne kolory, pojedyncze źdźbła trawy wyglądają na powierzchnię, za moment świat zazieleni się młodymi listkami i tym całym wiosennym bałaganem i na wiele miesięcy znikną ukochane brązy Ori. A na ich tle najlepiej widać, że mały Kiciuniek to pies, który wymknął się skrzatom z jakiegoś leśnego wykrotu i długo błąkał się po świecie, by wreszcie z posiwiałym pyszczkiem odnaleźć drogę do Ori.
Kiciuniek od połowy stycznia mieszka w Domu Tymianka. Przyjechał jako chudziutka, sfilcowana szmaciana laleczka, która nie reagowała na pieszczoty, nie rozumiała, po co jest brana na ręce i sztywniała z przerażenia, gdy Ori ją przytulala. Ożywiała się wyącznie na widok kotów, niestety, w celach niezbyt szlachetnych , gdyż koty były przepędzane z każdego miejsca i niekiedy gryzione w ogon. Triumf, jaki wówczas okazywał Kiciuniek, nasunął Ori podejrzenia, że był on niegdyś uczony nienawiści do kotów. Nie w schronisku, oczywiście, ale podczas długiego życia, ktore wcześniej spędził na ulicy. Powoli, bardzo powoli zaczął się przekonywać, że ciepły materacyk i pełna miseczka nie znikną z jego życia jak przelotny sen, a czas spędzony na kolanach Ori może być całkiem przyjemny. Teraz łazi za Ori po domu krok w krok, a kiedy wreszcie uda mu się ją nakłonić, żeby usiadła spokojnie w jednym miejscu, wzdycha uszczęśliwiony, robi serię zadowolonych "mlasków" - każdy właściciel psa zna takie "mlaski" - i zasypia z pyszczkiem ułożonym na łapce.
Spacery po ogrodzie są krótkie - biedne powykręcane łapki bardzo bolą. W poniedziałek Kiciuniek pojedzie na badania krwi, poniewaz są poważne podejrzenia, że cierpi na cukrzycę.
Wielka torba lekarstw jeszcze się zatem powiększy. Wielki ból sprawia Ori słuchanie jego świszczącego oddechu (efekt powiększonego mięśnia sercowego). Życie z tak chorym staruszkiem jest stale pełne obaw, czy nie nastąpi gwałtowne pogorszenie jego zdrowia. Nie wiadomo, czy będzie z Ori jeszcze przez kilka lat czy tylko przez kilka miesięcy.
Ale nawet, gdyby to miały być tylko tygodnie wspólnego życia, warto było pokochać staruszka i zasłużyć na jego nieśmiało okazywane uczucie.
Teraz tak lubiana przez Was porcja smrodku dydaktycznego: koleżanka Ori znalazła na ulicy bardzo starego, ślepego, umierającego psa. Był tak wycieńczony, że Monika obawiała się, iż nie będzie w stanie go uratować. Ori pocieszała ją z zapałem, że na pewno wszystko będzie dobrze, staruszkowi pomoże dobry lekarz i kochające ręce, że odzyska siły i chęć do życia podobnie jak Kiciuniek. Ori wybierała się na następny dzień poznać pieska. Nie zdążyła. Piesek umarł.
Lekarz zdiagnozował guz tarczycy, guz odbytu, ropę w zatokach wypływającą z oczodołów i nosa,
zwyrodnienia stawów z duzym bólem, zanik mięśni czaszkowych, zaburzenia mózgowo - nerwowe. Ori wylicza to nie z sadyzmu, chce zwrócić Waszą uwagę na to, jak potwornie i jak długo to stworzenie musiało cierpieć. Jeśli śmierć może być dobra, to miał dobrą śmierć, gdyż został uśpiony i odszedł, trzymany w ramionach przez Monikę.
Kiciuniek zdążył spotkać kogoś, kto go pokochał i zapewnił szczęśliwe życie. Tamten bezimienny mały, czarny piesek - nie...
Śpieszmy się, naprawdę śpieszmy się kochać zwierzęta!









poniedziałek, 22 marca 2010

Uśmiechnięty Tymoteusz, niebieska czapeczka i wiosna


































































































































































































Śniegi stopniały, rzeki ruszyły, a Pan Tymianka zaczął do upadłego grzebać w swoim wehikule, zwanym litościwie samochodem. Ori nie pozostało zatem nic innego, jak rzeczonego Pana Tymianka zapakować do pojazdu, doładować po drodze Joannę - tak, tak, TĘ Joannę znaną Wam doskonale jako poszukiwaczkę inspiracji - i skierować się na Północ, do miasteczka zwanego Serockem, w odwiedziny do Tymoteusza.
Jeśli Ori spodziewała się wzruszającego powitania, psich łez albo wybuchu radości, to srodze się zawiodła. Tymoteusz oszalał z radości, owszem, ale na widok cukierków przywiezionych przez Asię, a później zaczął emablować (tak to się kiedyś elegancko nazywało?) biegające z nim na wybiegu suczki. Trzeba przyznać, że towarzyszki Tymka są zachwycające i Ori trudno byłoby z nimi konkurować.
Pogoda była wiosenna i łaskawa, okolica pachnąca sosnami, towarzystwo złożone z Asi, Magdy - gospodyni, jej synka Kacperka, Pana Tymianka, Ori i kilku psów udało się na spacer. "Udało się" brzmi godnie, niestety, tego określenia nie da się odnieść w stosunku do Ori, która - z racji funkcji fotoreporterskich bezpsowa i bezsmyczowa - musiała zaraz za bramą puścić się w pogoń za Kacperkeim. Chłopczyk bowiem należy do dość często występującego w przyrodzie gatunku Trzylatka Błotnego. Trzylatek Błotny charakteryzuje się tym, że błotem z kałuży o średnicy pięciu centymetrów potarfi umazać się po czapeczkę i porusza się przy tym z prędkością lekceważącą dźwięk. W tym przypadku dźwięk wydobywający się z ust Ori: "Kacperku, zaczekaj, ciocia tak szybko nie biega!"
Radość dziecka i psów na spacerze nie wymaga opisu, prawda?
Na pewno jednak zapytacie, kim jest ten cudny miś w ochronnym kloszu wokół pyszczka.
To Misza, kaukaz wydobyty ze schroniska z pogryzionymi ze stresu do kości łapami. Przygarnięty i wyleczony przez Magdę i Darka, został ukochanym psem domowym. Nie zapomniał jeszcze o koszmarze poprzedniego życia, zdarza mu się gryźć łapy i dlatego czasem nosi ochronny kołnierz. Misza boi się aparatu fotograficznego, chował się przed Ori, ale ona podstępnie zrobiła kilka zdjęć tego cudownego misiowego pyszczka.
Asia i Pan Tymianka mieli sporo kłopotu z wciągnięciem Ori z powrotem do samochodu.
A własne psy z Domu Tymianka zrobiły lekką awanturkę o podejrzane zapachy na rękach i kurtkach pani i pana. Zostały prędko nakarmione, wygłaskane i usłyszały rzecz dla nich oczywistą: że są najbardziej kochanymi psami świata!
Uśmiechnięty, łagodny, kochający dzieci Tymoteusz nadal szuka domu!