wtorek, 20 kwietnia 2010

Tymczasem...





































































Tymczasem nadeszła wiosna. W sąsiedztwie urodziło się dziecko, nic sobie nie robiąc z grzmotów surm żałobnych przewalających się nad ojczyzną. A Dom Tymianka musi się uporać ze swoimi zmartwieniami.
Tymoteusz, uśmiechnięty Tymoteusz nie zniósł zamknięcia w kojcu w psim hoteliku i z rozpaczy
i tęsknoty za bliskim kontaktem z człowiekiem obgryzł sobie do kości ogonek, pokaleczył łapy i pyszczek. Ori była zmuszona natychmiast zabrać go z hotelu i umieścić w miejscu, gdzie będzie miał troskliwą opiekę po częściowej amputacji ogona. Ori udało się znaleźć dom tymczasowy dla Tymka, a stresu z tym związanego nie życzy nawet swoim wrogom. Chociaż... Ori, nie bądź taka święta, niektórym życzysz... szczególnie babsztylowi, który zrobił Tymkowi operację w taki sposób, że po zdjęciu opatrunku po trzech dniach okazało się, że ogonek już gnił...
Smutny, okropnie wychudzony Tymoteusz podbił serce nowego opiekuna wdziękiem i niewiarygodną wprost potrzebą czułości. Jest grzeczny, pogodny, próbuje bawić się z maleńką suczką yorkiem gospodarzy, a w czasie zmiany opatrunku dał się ujarzmić dwóm silnym mężczyznom i nie nastąpiło to, czego Ori najbardziej się bała - że lecznica legnie w gruzach.
Tymoteusz marzy o domu, z którego wreszcie nie będzie wyrzucony ani wywieziony w kolejne miejsce, jego biedne serce przywiązuje się do nowych ludzi i nie rozumie, dlaczego ci ludzie nie chcą tego serca na zawsze...
Tymczasem zwierzęta z Domu Tymianka ciężko pracują. Jeśli ktoś sądzi, że psy leżą na piasku opite drinkami z papierowymi parasolkami, które donosi im Ori, bardzo się myli. Na to jest jeszcze za zimno!
Zwierzęta z Domu Tymianka pracują dla dobra swych braci. Fetka została "twarzą" kampanii Vivy o 1 procent, Róża - naczelny pies proszalny - wyprasza adopcje dla zwierząt schroniskowych, a koty karmione przez Ori w ogródkach działkowych przypominają o potrzebie sterylizacji.
Myślicie, że przyjemnie tak wisieć na plakatach w deszcz i słońce? Zwierzęta z Domu Tymianka są jednak pełne poświęcenia!






środa, 14 kwietnia 2010

Bezdomne koty nie biorą udziału w demonstracjach














































Bezdomne koty warszawskie nie wiedzą, że umarł Człowiek, któremu opiekunowie i karmiciele kotów zawdzięczają bezpłatne talony na sterylizację i przydziały bezpłatnej karmy.
A gdyby nawet wiedziały, to i tak nie poszłyby na żadną demonstrację za ani przeciw miejscu, w którym rodzina Pana Lecha Kaczyńskiego chce Go pochować. Ani nie wzięłyby udziału w żadnej dyskusji na temat Jego zasług, błędów, zalet czy wad.
Ori przypuszcza, że pomyślałyby: Dobrze, że byłeś, odpocznij teraz. Dziękujemy!
P.S. Podziękowanie w imieniu bezdomnych kotów złożyła przed Pałacem Prezydenckim przyjaciółka Ori z Vivy.









sobota, 10 kwietnia 2010

W Domu Tymianka też smutek

Podobny dzień zdarzył się niemal dokładnie 5 lat temu. Wtedy smutek zapanował z powodu odejścia jednej Osoby, którą wszyscy kochali, a przynajmniej szanowali i podziwiali.
Dzisiaj zginęli ludzie, których często nie lubiliśmy, na których się złościliśmy za ich decyzje i zawsze byliśmy od nich mądrzejsi. Przed naszymi telewizorami.
A teraz ich opłakujemy i nasz smutek jest szczery.
Nie zapomnijmy o tym smutku zbyt prędko...

czwartek, 1 kwietnia 2010

Tymianek - baranek wielkanocny



































































Kochani!

Wszystkie zwierzęta w domu Tymianka mają drugie, trzecie i piąte imiona. Tymianek był nazywany często Jagniątkiem z racji swego łagodnego usposobienia, więc rolę Baranka w koszyku wielkanocnym spełni znakomicie.
Tymianek umarł 1 grudnia 2009 roku i wielu Czytelników nie wie, być może, dlaczego nasz dom tak śmiesznie się nazywa. Bo kiedyś, dawno, dawno temu, wymyśliłam sobie kotka o takim imieniu i dom, w którym będzie mieszkać wiele zwierząt. Tymianka nie ma już z nami, ale jego imię jak duszek opiekuńczy patronuje Domowi Tymianka - malutkiej fundacji, która jest na razie niewiele większa od średnio wyrośniętego kota;-)
Wielkanoc jest dla chrześcijan śwętem zwycięstwa Życia na Śmiercią, więc do tegorocznego koszyka wkładam okruszki, które zebrałam od poprzednich świąt Wielkiej Nocy. To Fetka, Groszek, Melisa, Dymek, Filip, Kuba, Saba, Kiciuniek, Tymoteusz, Pucuś. Z tych kilku okruszków nie udałoby się ulepić porządnej baby wielkanocnej, to jednak są moje symbole zwycięstwa Dobra nad Złem.
W radiu usłyszałam taką opowieść z ust księdza Bonieckiego: W obozie koncentracyjnym wieszano małego żydowskiego chłopca, bardzo lubianego przez towarzyszy. Pętla była za szeroka na jego chudą szyję, chłopiec nie mógł umrzeć, tylko dusił się w straszliwym bólu przez długie minuty. Ktoś z patrzących, nie potrafiąc powściągnąć rozpaczy, krzyknął: Gdzie jest teraz Bóg?
Ktoś odpowiedział: Bóg jest na tej szubienicy.
Wierzę, że Bóg BYŁ na szubienicy tym umierającym chłopcem i JEST teraz każdym maltretowanym dzieckiem, zakatowanym psem, umierającym z głodu kotem.
Albo jest właśnie taki, albo nie ma Go wcale. Wybieram pierwszą wersję. Cokolwiek przecież uczyniliśmy jednemu z braci naszych najmniejszych, Jemu to uczyniliśmy.
Przyjmijcie zatem od Domu Tymianka koszyk z okruszkami jako nasze podziękowanie za Waszą obecność, pomoc, przyjaźń, cierpliwość. To są także Wasze okruszki - Wy to uczyniliście.
Wesołego Alleluja!
Ori









niedziela, 28 marca 2010

Poznajcie Pucusia!




















































































































































































































To jest Pucuś.
A z Pucusiem było tak: kiedy Ori na początku marca odwoziła Tymoteusza do Serocka, na stacji benzynowej w tym miasteczku swym iście sokolim wzrokiem wyłowiła młodziutkiego, bezradnego czarnego psa, który ufnie zbliżył się do człekokształta myjącego samochód i został przez niego oblany lodowatą wodą z węża. Ori wypadła natychmiast z samochodu, ale pies po prostu rozpłynął się w zadymce śnieżnej.
Tymoteusz został szczęśliwie ulokowany w hoteliku, a Ori nie mogła zapomnieć tamtego bezradnego pyszczka. Zła i leniwa strona jej natury podsyłała myśli tego rodzaju: "Zapomnij o nim, to tak daleko, pojedziesz i go na pewno nie znajdziesz, jest tyle bezdomnych psów na świecie, zaraz spotkasz następnego, nie dasz rady utrzymać drugiego psa w hoteliku, zresztą u Magdy nie ma miejsca, a do domu go nie weźmiesz, bo Snupi go pożre z zazdrości!" Ori cierpliwie słuchała tych bredni, zaczęła się jednak powoli odgryzać:"To nie jest bezimienny pies, tylko Pucuś!
I na pewno go znajdę, bo się uparłam i już!"
A ponieważ w Ori niekiedy odzywają się duchy góralskich przodków, jej upór doprowadził do tego, że wczoraj w towarzystwie dwójki doświadczonych wolontariuszy Vivy, Magdy i Pawła, wyruszyła "odławiać" Pucusia.
Pucuś spał na chodniku przed sklepem w centrum miasta. Pierwszy dostrzegł go Paweł. Pucuś leżał nieruchomo, trudno było odgadnąć, czy śpi, czy już umarł z głodu. Ori - naprawdę z duszą na ramieniu - przykucnęła obok psa i podsunęła mu pod nos parówkę. Pucuś otworzył oczy, zjadł parówkę i polizał Ori w rękę. Szczęście!
Magda i Paweł założyli Pucusiowi delikatnie obrożę i smycz.
- Zabieracie go do schroniska? - ucieszył się niezupełnie uzębiony człekokształt, który stał sobie przed sklepem i rozrywał się w ten sposób w sobotnie popołudnie.
- Zabieramy go do domu - warknęła Ori.
-Ooo! - wyraził podziw człekokształt - To bardzo ładny pies! Ale po co pani parówkę mu daje?
Są kurze korpusy po 80 groszy, a nie parówkę psu dawać! - pouczył Ori i dodał elegancko:
- Ale ja przepraszam!
Pucuś poszedł grzecznie do samochodu. Zjadł kolejne parówki i wpatrywał się w trójkę dziwnych, głaszczących go ludzi przeraźliwie smutnym i pozbawionym nadziei wzrokiem. Ori przypomniała sobie, jak bezdomny Tymoteusz łasił się do niej, jak prosił i jak ją wprost uwodził. Pucuś tylko patrzył. Zawahał się przed wejściem do samochodu, zachęcony kolejną parówką wszedł jednak i przytulił się do Magdy. Ori głaskała go po mięciutkim, takim "świeżo opierzonym" łebku.
Pucuś wysiadł przed hotelikiem znacznie już dzielniejszy i z podniesionymi uszami. Kiedy za bramę wypadły domowe suki, natychmiast zaczął się z nimi bawić. Bardzo przestraszył się szczekania pozostałych psów - a zdaje sie, że prym wiódł tu Tymoteusz - i schronił się do kojca.
I na tym kończy się historia beznadziejnie smutnego, zewsząd przepędzanego bezdomnego psa, a zaczyna się historia Pucusia, który w troskliwych rękach Magdy i Darka, a pod skrzydłami Domu Tymianka, będzie czekał na kogoś, kto go pokocha tak mocno jak Ori, ale kto będzie mógł mu ofiarować także ciepły i pełen miłości dom.
Dom Tymianka doczekał się - ho, ho, w ciągu jednego miesiąca! - już drugiego psiego podopiecznego i bez Waszej pomocy nie da sobie rady. Bardzo, bardzo prosimy, szczególnie w imieniu Tymoteusza i Pucusia - koszt hoteliku dla każdego z nich to 400 zł miesięcznie - o pomoc finansową. Każda najmniejsza suma wpłacona na konto Fundacji - numer i pozostałe dane umieszczone są na pasku bocznym - jest bezcenna!
Nie wszyscy wiedzą, bo i skąd, że pieniądze z 1 procenta docierają do fundacji dopiero we WRZEŚNIU. A strach pomyśleć, ile psów do tego czasu upatrzy sobie sprytnie Ori za swą wybawicielkę;-) (Ori przy okazji apeluje do bezdomnych zwierząt, aby chwilowo udomowiały się w innych miejscach).
Tymek i Pucuś czekają...