Ogród wokół Domu Tymianka swój wielce oryginalny wygląd zawdzięcza grupie niezwykle utalentowanych - jak się to dawniej określało, a obecnie "kreatywnych i dynamicznych" - architektów krajobrazu. Architekci są równocześnie grupą wykonawczą, co znakomicie skraca czas pomiędzy tworzeniem wizji a jej realizacją. Honoraria architektów nie są rujnujące - miska ciepłego obiadu i kawałek ciasta - a efekty ich pracy są piorunujące. Dosłownie - gdyby Zeusowi Gromowładnemu przyszło do głowy zabawiać się rzucaniem swymi boskimi atrybutami w ogród Tymianka, osiągnąłby podobny rezultat.
Dość zaskakujący - jak na projektantów terenów zielonych - jest ich stosunek do roślinności.
Po prostu w niej nie gustują. Architekci z Domu Tymianka dopuszczają w ogrodzie obecność kamieni i patyków. Ori podejrzewa, że projektują rodzaj ogrodu zen, gdzie można będzie do woli zażywać kontemplacji w otoczeniu kikutów pozostałych po krzewach ozdobnych, symbolizujących przemijanie. Osoba nerwowa po znalezieniu kolejnej wyrwanej z ziemi kaliny koralowej bądź pęcherznicy złotolistnej zagryzie frustrację patyczkiem, a psy niewątpliwie wkrótce zaczną układać na ścieżkach napisy typu "Wyluzuj, Ori, memento mori" i "Panta rhei", co w wolnym tłumaczeniu oznacza, ze wszelkie reprymendy i tak spłyną po psach jak rwący potok.
Ori miała ochotę tylko raz gryźć patyczek ze złości. Miała bowiem horensję cudnej urody, kwitnącą bzowo i oszałamiająco. Pan Tymianka chronił hortensję siatką i halabardami palików, a jesienią otulił ją pieszczotliwie grubą peleryną z sianka. Pewnego ranka Ori ujrzała przez okno to, co widzicie na ostatnim zdjęciu. Na miejscu hortensji zakwitł Rafik.