Kiedy
umiera pies, wszystko boli.
Boli
serce i głowa i oczy zmęczone płaczem.
Boli
żołądek, kolana i łokcie.
Umiera
ktoś, kto był moją codziennością, kto trącał zimnym nosem o
świcie, przeszkadzał w piciu porannej kawy, przynosił piasek na
mokrych łapach.
Ktoś,
kto miał dobre świetliste spojrzenie i nie gniewał się na mnie
nigdy, nawet wtedy, gdy byłam zła, brzydka, niecierpliwa,
niesprawiedliwa, zmęczona i nudna. Ktoś lepszy, mądrzejszy,
dojrzalszy ode mnie.
Ktoś,
kto bez względu na to, ile otrzymał, zawsze oddawał więcej.
Ktoś,
po kim zostaje rana, która zawsze będzie bolała, chociaż po
jakimś czasie będzie bolała spokojniej.
Ktoś,
komu po latach miłości i przyjaźni można dać tylko swój wielki
smutek i tęsknotę.
Często
słyszę od ludzi, że ich ból po utracie psa jest tak wielki, że
już nigdy więcej nie chcą go przeżywać i nigdy więcej nie wezmą
i nie pokochają innego psa.
Nie
bójcie się swojego cierpienia. Pies, który odszedł, obdarzył Was
taką dawką miłości, że jej duży zapas wystarczy dla kogoś, kto
tęskni bez nadziei zamknięty w schroniskowym boksie. Otwórzcie dla
niego serce, a Ten, Który Odszedł, zza Tęczowego Mostu uśmiechnie
się i pokocha Was jeszcze bardziej.
Nuka umarła we śnie, w nocy 30 sierpnia.
Po krótkiej, okrutnej chorobie.
Wszystkie zabiegi, wizyty w lecznicy, zastrzyki znosiła jak anioł.
Była najlepszą, najmądrzejszą Przyjaciółką przez 12 i pół roku.
Do zobaczenia, Nuka Miła.
Za jakiś czas.
Ori, przytulam.Bardzo mądre słowa napisałaś.
OdpowiedzUsuń12 pięknych lat Nuki z Tobą, z wami, to się nazywa psie szczęście!
Masz racje, miłość do psa który odszedł koniecznie trzeba spożytkować i przekazać innemu psu... sama juz przeżywałam takie rozstania i wiem że lekarstwem na miłość jest kolejna psinka, kochana psinka, bardzo Ci współczuję :(
OdpowiedzUsuńZakłuło mnie w sercu, jakby była moja. Zawsze odchodzą za wcześnie, a poczucie straty zostaje. Jedyna pociecha, że Nuka nie cierpiała długo. Jeżeli to jakakolwiek pociecha.
OdpowiedzUsuńAnna W
Tak mi przykro....
OdpowiedzUsuńStrasznie to smutne. I zawsze mocno boli. Dobrze, że u Ciebie zaznała dobrego życia.
OdpowiedzUsuńOri, słów mi brak...
OdpowiedzUsuńWiem, jaki to bół, gdy odchodzi Przyjaciel. Ale nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy mówią " nie wezmę już żadnego zwierzaka, bo cierpię, kiedy on odchodzi". To czysty egoizm. Nasz ból jest niczym w porównaniu do cierpienia zwierząt, które czekają na DOM.
OdpowiedzUsuńAsia
Wiem co czujesz,wiem co myślisz bo mam dokładnie to samo.Niunia była ze mną tak krótko a ból jest tak silny jakby była nie wiadomo ile lat.Nie zamknęłam się jednak.Kiedy patrzę ile cierpienia wokół to ciągle myślę ile jeszcze mogę zrobić i jak pomóc tym którzy pozostali,cierpią ból,głód i porzucenie.Siadam do komputera i szukam,jak nie znajdę to samo przyjdzie jakieś małe coś i patrzę jak rozkwita,jak się otwiera na świat i człowieka.Trzymaj się kochana.
OdpowiedzUsuńSpłakałam się.Tak pięknie napisałaś o Nuce. Prawie rok temu też żegnałam mojego kochanego jamniczka Dyzia. Mówiłam sobie nie chcę już tak cierpieć. A potem znalazłam na drodze wychudzoną, bezdomną sunię i nie mogłam jej zostawić. Jest już ze mną 1 rok. Widać mam pojemne serce, bo kocham oba psiaki. Danka
OdpowiedzUsuńA czasem przychodzą w innej postaci, po kilku latach. Patrząc na naszego młodziutkiego kotka widzę mądrość wilczura. Przecież kocie ma dopiero półtora roku a jest tak słodki i kochany i mądry, jak nasz cudowny wilczur. Zresztą śniło mi się tak, że wrócił że go przyprowadziła z powrotem nasza do niego i jego do nas miłość, nie wstydzę się użyć tego słowa. Wzruszające zdjęcia z kotkiem bardzo piękna postać niech będzie bezpieczna gdziekolwiek jest.
OdpowiedzUsuńSpłakałam się razem z Tobą.....
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że właśnie świetnie się bawi z Prezesem Kiciuńkiem!
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że Ty tak pięknie i mądrze kochasz te zwierzątkowe istotki, Ori...
To tydzień temu w moje urodziny.
OdpowiedzUsuńMój pierwszy kociambr, nie dożył moich okrągłych urodzin. Musieliśmy go uśpić przed 13 jego urodzinami, bo bóle nowotworowe, były okrutne.
Po niecałym roku przygarnęliśmy piwnicowca i znowu odszedł, bo dosyć, że miał wszystkie kocie choroby to jeszcze był leczony przez wetki konowałki, bo myśleliśmy, że poprzedni wet był gorszy.
Do tej pory przeżywam to jak żywe. Dlatego wzięliśmy kociambra urodzonego w domu i rasowego, choć nie zupełnie, bo zupełnie nam na tym nie zależało.
Podziwiam za odwagę i twardość, bo u mnie po dwóch śmierciach w ciągu roku, nie starczyło na więcej sił.
Też się poryczałam. Dobrze,że odeszła w spokoju, już nie cierpi. Mi się marzy umrzeć we śnie. Miała wspaniałą opiekę i kochających ludzi.
OdpowiedzUsuń