Szczególny szczęśliwy dzień w domu Tymianka oczekiwany z niedowierzaniem, niepokojem
i radością niczym na chwilę rozpakowania wymarzonych prezentów pod choinką.
Nusia jest tutaj już rok. Cały rok. ROK. CAŁY ROK. PRADZIWY ROK!
Kto zna historię Nusi, ten wie, dlaczego radość jest taka szczególna.
Kto nie wie, niech przeczyta ku pokrzepieniu serca/ ku nauce/ ku przestrodze, by zbyt pochopnie nie rezygnować z doświadczania cudów.
Ori zobaczyła Nusię w schronisku w Korabiewicach, kiedy pojechała po wcześniej upatrzone, stare lub chore psy. Był przenikliwie zimny, deszczowy, paskudny dzień.
Kiedy psy były już spakowane, a Ori podpisywała u kierownika schroniska papiery adopcyjne
(było to mniej więcej miesiąc wcześniej, zanim schronisko objęła opieką fundacja Viva),
ktoś zapytał, czy nie znalazłoby się miejsce dla bardzo chorej suczki.
Ori miejsc żadnych już nie miała, poszła jednak zobaczyć suczkę.
I - już nigdy więcej nie chce sobie przypominać bezmiaru w bólu w oczach skulonego stworzonka, więc ta część opowieści zostanie Wam oszczędzona.
Druga część to diagnoza lekarska poparta rentgenem i innymi tego rodzaju utynsyliami:
suczka jest sparaliżowana od połowy, nie ma szans na podniesienie się na łapki, kręgosłup i stawy są w takim stanie, że naprawdę nie wiadomo, jakim cudem pies występuje jeszcze w jednym kawałku. Wiek - co najmniej 17 lat. Ślady po wielu porodach.
Szanse na przeżycie kolejnej doby - średnie.
Szanse na przeżycie kolejnych dób - praktycznie żadne.
Nusia została zaopatrzona w zastrzyki przeciwbólowe i zabrana do domu.
Ori uparła się, że skoro Nusia miała tak koszmarne życie, to przynajmniej śmierć przyjdzie do niej, gdy zdąży być kochaną, zaopiekowaną i ważną dla kogoś.
Kiedy Nusia poczuła, jak dobrze jest być kochaną, wyspaną na poduszce, noszoną na rękach istotą, zrezygnowała z umierania.
Po trzech dniach uniosła się na przednie łapki i zaczęła przesuwać się siedzeniem po podłodze.
Po następnych kilku stanęła chwiejnie na tylnych łapach i utykając, uczyła się na nowo chodzić.
Po trzech lub czterech tygodniach trzymania Nusi w bezwzględnym reżimie ciepła i suchości
(podkłady jednorazowe, prześcieradełka, oj, było tego, było!), Ori w ciepły i słoneczny dzień wyniosła ją na krótki spacerek.
A potem... potem była mufkoterapia, pierwszy skok na kanapę, pierwszy BIEG do siatki za kurą sąsiada.
Nusia - największa duma Ori, rozkapryszona jaśniepani, zasłużyła wkrótce na drugie imię:
Dzióbosława.
Imię ta szacowna staruszka zawdzięcza charakterystycznej minie i brzydkiemu zwyczajowi dziobania innych psów, gdy te mają czelność zanadto zbliżyć się do JEJ Ori.
Kiedy Ori zapomni się i ośmieli pochylić nad innym psem, Dzióbosława natychmiast leci i interweniuje. Bierze udział w najgłupszych sprawkach szczeniąt i bywa tak nieznośna, że Ori posuwa się do ostatecznej groźby:
- Gdybyś nie była Nusią, to byś dostała klapsa!