niedziela, 19 lutego 2012
Krótka rozprawa o psim szczęściu
Lord od ponad trzech miesięcy mieszka w psim hoteliku. Na zimę zrzucił poprzednie grube, ciężkie, baranie futro i sprawił sobie sierść miekką i jedwabistą w zadziwiającym odcieniu. Ori początkowo nie umiała okreslić tej barwy, ale przypomniała sobie, że istnieją na świecie pudle "morelowe", więc i morelowe Lordy mogą się zdarzyć (przeczytajcie to głośno i szybko!). Kto nie połamał sobie języka na morelowych Lordach, niech podąży dalej śladem Lordowego szczęścia.
Lord także nauczył się chodzić. A raczej przypomniał sobie, czym jest chodzenie. Najpierw chore, sztywne łapy odmawiały posłuszeństwa, pies nie mógł utrzymywac równowagi, zataczał się i upadał.
Pierwsze tygodnie pobytu przespał, robiąc przerwy na jedzenie i krótkie, obowiązkowe spacerki.
Następnie... postanowił się odchudzić. Sam. Opiekunki wprawdzie także zamierzały to zrobić, żeby odciążyć chore stawy Lorda, pies jednak z własnej woli zaczął zostawiać jedzenie w misce i wkrótce smuklejsza sylwetka, lekarstwa, ciepło i ruch poczęły czynić szybkie postępy i odmłodzony, energiczny
i radosny pies polubił chodzenie, ba, zdarza mu się nawet pobiegać i poskakać!
Jedenastoletni (chyba?) Lord jest psem, którego do tej pory najtrudniej było oderwać od schroniskowego szczęścia. Bo był tam... słucham? Tak, dobrze podpowiadacie: był szczęśliwy, przyzwyczajony, a poza tym głuchy, a stary głuchy pies jest przecież najszczęśliwszy, gdy może sobie poleżeć w piasku i błocie:
Marcysia przyjechała do hoteliku w maju, w pierwszej porcji psów z Rachowa Starego.
Dzisiejsza sesja zdjęciowa nie udała się zanadto z powodu fatalnej pogody i deszczu i na fotografiach nie widać, jaka Marcysia jest lśniąca i tłuściutka.
Marcysia dotąd nie miała szczęścia i nie odnalazł jej ten jeden, jedyny przeznaczony dla niej człowiek.
Szkoda, że nikt nie zachwycił się śliczną, przemiłą, łagodną Marcysią. Marcysia nie traci nadziei, a czekanie umila sobie gnębieniem Uszatka, który jest mniejszy, młodszy i denerwująco puchaty.
Poprzednie szczęście Marcysi wyglądało tak (na jednym zdjęciu na drugim planie Lala):
Uszatek nie życzył sobie spaceru, zdjęć ani Ori. Obszczekał wszystkich, pokłócił się z Marcysią i polizał łaskawie opiekunkę, dając reszcie świata do zrozumienia, że tylko ona się dla niego liczy.
Uszatek bardzo słabo widzi, przez co czuje się trochę niepewnie i nie lubi otwartej przestrzeni.
Może boi się, że zła przeszłość, która na pewno wraca w psich snach, czyha za ściankami bezpiecznego kojca?
Na koniec powrót do sprawy Agata, która wywołała oburzenie Czytelników i sporo pytań i propozycji rozwiązań. Niniejszym przedstawiam to, co wiem i co, za przeproszeniem, myślę.
Przytulisko w Rachowie Starym nie ma statusu schroniska. Jest prywatnym miejscem, gdzie ludzie z dobrej woli zajmują się porzuconymi bezdomnymi psami. Jako że teren przytuliska jest miejscem prywatnym, również psy na nim zgromadzone są uważane za "własność prywatną".
Teoretycznie każdy obywatel ma prawo trzymać na swojej posesji dowolną ilość zwierząt i utrzymywac je za własne pieniądze. Z powodu tej "prywatności" gmina ani żadne inne władze nie poczuwają się do odpowiedzialności i pomocy (owszem, pani Renata wybłagiwała pewne formy pomocy, ale na tyle kuriozalne, że pomińmy je milczeniem). Z tego samego powodu nie ma nikogo, kto sprawowałby jakąkolwiek władzę nad prztytuliskiem i kontrolował poczynania opiekunów.
Dlatego odpada rozwiązanie pierwsze - skarga do gminy.
Gminę zresztą należy omijać z daleka, bo wszelkie skargi spotęgowałyby chęć zlikwidowania przytuliska ("likwidacja" w tłumaczeniu na polski oznacza uśmiercenie psów)
Propozycja druga - skarga do policji z powołaniem się na ustawę o ochronie zwierząt - absolutnie nie wchodzi w grę. Przede wszystkim, byłoby to rażąco krzywdzące dla opiekunów. W Rachowie nikt nie znęca się nad psami, nie ma żadnych zaniedbań wynikających ze złej woli opiekunów.
Łańcuchy u części psów - jak już do znudzenia to pisałam - to konieczność wynikająca z biedy (braku kojców). Agat nie jest wyniszczony, zagłodzony itp. Na łańcuchach jest około 50 psów, należałoby je zabrać wszystkie w lepsze miejsca, ale DOKĄD? ZA CO?
Propozycja trzecia - wykupienie Agata. Niestety. Uczciwość nakazuje mi przyznanie się do popełnienia takiej próby. Bez rezultatu, jak już wiecie. Mam nadzieję, że suma, którą przelałam, zostanie przeznaczona na karmę dla psów, a nie na... napitek dla ze wszech miar miłego memu sercu pana opiekuna.
Propozycja czwarta - zawiadomienie o sprawie TVN lub innego telewizora. Jak najbardziej tak.
Z tym, że reportaże o schronisku były już robione wielokrotnie, a opiekunka byłaby idiotką, gdyby przed kamerami przyznała, że "owszem, pewna fajna zaufana fundacja znalazła dom dla niewidomego starszego psa, a ja się głupio uparłam i nie oddałam". Na pewno przedstawiłaby jakąś bardziej wyrafinowaną wersję wydarzeń. Na przykład, że chciałam przerobić Agata na kołnierz do płaszcza.
Propozycja czwarta - moja własna, wymarzona, której nie przedstawię, bo to groźba karalna, a gdybym przedstawiła, to by się nazywała "kałasznikow".
Osobom, które pytają, co powoduje opiekunami, że podejmują tak kuriozalne, krzywdzące psy decyzje,
wyjaśniam, co następuję: u osób, które przez lata ratują, przygarniają, zbierają hurtowe ilości zwierząt,
pojawia się coś, co przez niektórych jest określane wręcz jako choroba, czyli zbieractwo.
Jest to uzależnienie równie silne i groźne w skutkach, co inne znane powszechnie uzależnienia i prowadzi z czasem do wielkiej tragedii dla osoby uzależnionej oraz podległych jej zwierząt.
Uzależniona osoba staje się bowiem nieufna wobec świata i święcie wierzy, że psy (koty, ktokolwiek)
są bezpieczne i szczęśliwe wyłacznie pod jej skrzydłami. A jest ich najpierw 50, potem 100, potem 400. Brakuje jedzenia, psy się rozmnażają, umierają z głodu i nieleczonych chorób, albo zagryzają się nawzajem.
Jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się więcej, bez trudu wygugluje sobie mnóstwo materiałów i przykładów na ten temat. Poczytajcie na przykład o przeogromnej tragedii Korabiewic i innych podobnych miejsc. Korabiewice i prawie 500 umęczonych psów spotkało ostatnio szczęście - pieczę nad schroniskiem objęła fundacja Viva, jest więc realna szansa na dobre życie dla zwierząt tam mieszkających.
Na naprawdę zakończenie tej bezradnej mufki przyznaję, że wiem, że nic nie wiem, czuję się bezradna
i póki co, jedynym rozwiązaniem wydaje mi się pokorne proszenie o łaskę dla kilku kolejnych psów
(bo 14 razy się udało). I łaskę darczyńców, bo bez niej nic się nie da zdziałać.
Mufka bezradna wobec świata:
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Widzę, że już lepiej, bo i emocje wróciły. A czy pani Renata przyjęła te drobiazgi dla Agata? Pozdrawiam serdecznie i ściskam psie i kocie łapki.
OdpowiedzUsuńLord i Marcysia wyglądają fantastycznie, aż serce rośnie!
OdpowiedzUsuńdziwny ten świat...
OdpowiedzUsuń...ale to w Rachowie tak się dzieje? Kto nie chce oddać Agata? Pogubiłam się trochę...
OdpowiedzUsuńCiekawe...No cóż począć...Agatowi pozostaną jakże trafione prezenty :-)
OdpowiedzUsuńMarcysia i Lord wyglądają niewiarygodnie inaczej! I nikt mnie nie przekona, że były szczęśliwe...
Polecam:
http://vimeo.com/37017179
Tu już nic mądrego nie da się dopisać, cieszy każda poprawa psiego losu, dołuje ogrom nieszczęść i niemoc, bo choćby nie wiem co, wszystkim nie da się pomóc, ech..
OdpowiedzUsuńPolecam bardzo filmik wideo, który podlinkował anonim :)
OdpowiedzUsuńsuper sprawa! :))
a wszystkim sierściuszkom, bez wyjątku życzę szansy na lepsze, nowe życie :)) Lord i Marcysia już ją dostali!
Wszystkie psiaczki niewiarygodnie wypiękniały :)
OdpowiedzUsuńŻycie bez łańcucha czyni cuda...
Rozliczam pit chcę przekazac !% na tą fundację proszę o dane na jura12@gazeta.pl szukam jeszcze sponsorów na odpisanie 1% z podatku,pozdrawiam cały Dom Tymiankowy i jego mieszkańców.J.R.
OdpowiedzUsuń